wtorek, 4 lipca 2017

Izrael. 9 czerwca

Lot późnym wieczorem. Uczucie, że mam cały dzień na ogarnięcie domu przed długim wyjazdem- bezcenne. Ostatnie prasowanie, pakowanie, ostatnie prośby do sąsiadów. Około 17 robi się nerwowo. Około 19.00 wyruszamy. Za 5 km względnie spokojnej jazdy pada pytanie:
- Zosiu, spójrz, czy z tyłu jest mój plecak?
W plecaku są paszporty i pieniądze. Czyli wszystko.
Plecaka nie ma.
Zawracamy.  Panika, kto czego nie dopilnował i gdzie do cholery JEST ten plecak, pilnowany od wczoraj bardziej niż oko w głowie!
- Mama, może to zły znak? Lepiej nie jedźmy.... -Zosia zaczyna swoją melodię.
Parkujemy przed bramą.
Zguba leży w ogrodzie. W ferworze pożegnań ze zwierzakami i ładowania walizek do bagażnika o tym jednym- najważniejszym- zapomnieliśmy.
Wrzeszcząc każdy na każdego niczym włoska rodzina, uspokajamy się dopiero przy zamianie samochodu na taksówkę. Słowa : " na lotnisko, proszę"- zawsze mnie cieszą, bo oznaczają początek wakacji.😊
Przy tablicy z rozkładem lotów spotykamy Monikę z Piotrkiem i Olą. Czekają jeszcze na Jadzię i Pawła, więc zostawiamy ich i idziemy sami do pograniczników. Za chwilę mamy już za sobą pierwszą kontrolę i pierwsze, prawie że towarzyskie pytania i równie swobodne odpowiedzi. Potem bagaż, bramki,przez które tylko ja nie przechodzę z marszu, no i już.
Włóczymy się po bezcłowej. Im bliżej godziny odlotu, tym Zośka zaczyna bardziej fiksować. Złoszczę się, bo nie rozumiem jej histerii, sama bardzo lubię latać. Zapuchnięta i zasmarkana, uparta jak dziki osioł, za żadne skarby nie łyknie niczego na sen i wyciszenie, wsiada do samolotu.
Startujemy, 4 godziny względnie spokojnego lotu( Zośka!) , zasypiam( mogę wszędzie i o każdej porze).
Budzi mnie głos stewardesy, rozpoczynamy procedurę podchodzenia do lądowania( bardzo dawno temu chciałam zostać stewardesą, tylko rodzice mi nie pozwolili😁).
No i tu zaczyna się dramat, moje dziecko zaczyna płakać, że strasznie boli ją głowa, za chwilę pęknie, mama, ratuj...
Przerażona wołam stewardesę....nigdy nie zapomnę jej trzeźwego podejścia do sytuacji, wyjaśnienia skąd ten ból i fachowej pomocy.
Cóż można zrobić w ciasnym samolocie, gdzie każdy ruch musi być przemyślany a możliwości są bardzo ograniczone?
 Dwa kubeczki z ciepłym powietrzem przytknięte do uszu plus polecenie, aby nigdy przenigdy nie wsiadać z katarem i płaczem do samolotu uspokoiły ból i przerażenie. Jestem niezmiernie wdzięczna przemiłej, kompetentnej dziewczynie, bo gdyby nie ona, to zamieniłabym się w oszalałą z niepokoju matkę, którą bywam tak ze 30 razy dziennie...tyle, że w powietrzu może to być groźne.
Lądujemy przepięknie na płycie Ben Guriona. Może dlatego, że jest czwarta rano czasu tutejszego, nie ma żadnych pytań, oprócz czterech podstawowych: w jakim celu,na jak długo, gdzie się zatrzymamy i czy jesteśmy rodziną... służbowy uśmiech i już. Witamy w Izraelu😎😎😎